TO BYŁ ZAMACH STANU.
Nieudany. Ale starannie zaplanowany. 

Sekwencja zdarzeń i czas w jakim się one miały odbywać i w jakim część z nich się już odbyła, dowodzą, że mieliśmy i wciąż mamy z działaniem zorganizowanej grupy, działającej wspólnie i w porozumieniu po to, by podstępem i siłą obalić legalny, demokratycznie wybrany rząd RP.
Najpierw tygodniami podgrzewano odpowiednio atmosferę przygotowując ludzi na eskalację wydarzeń. Poprzez działania medialne, w których udział mieli dziennikarze–pisowscy propagandyści, kreowano obraz złego rządu Donalda Tuska i realnej możliwości zastąpienia go rządem dobrym. Rządem niepartyjnym (niby-niepisowski) na czele którego miał stanąć marionetkowy „techniczny” premier z profesorskim tytułem. Temu służyły także owe debaty z „naukowcami” rozpatrujące newralgiczne dziedziny życia Polaków.
Kiedy sondaże pokazały skuteczność zmasowanego ataku na rząd przeprowadzający w tym czasie  trudne, niepopularne  reformy i słupki poparcia dla PiS przekroczyły poparcie dla PO, stało się jasne, ze cały plan może się udać.

Grze na emocjach towarzyszyły równolegle działania, które miały stać się zarzewiem działań politycznych, zmierzających do odwołania w sposób „legalny”, lub do złożenia dymisji pod przymusem przez Donalda Tuska.
Zdziwienie, jakie budzi „powrót do Smoleńska” Jarosława Kaczyńskiego – jest nieuzasadnione. On nigdy „Smoleńska” nie porzucił. Jedynie „Smoleńsk” dawał mu szansę na tyle silnego uderzenia, by zrealizować plan. Potrzebował jedynie podbudowy oddziałującej psychologicznie i czyniącej wiarygodnymi jego działania – i tym było to jego „jesienne otwarcie”.

Przygotowania do akcji marszowych 11 listopada, poprzedzonych kolejną miesięcznicą jak każdego 10-ego – to przygotowania do święcenia sukcesu, do fety zwycięstwa, do pisowskiego  święta niepodległości pod nowym przywództwem PiS i osobiście Kaczyńskiego.

Artykul dyspozycyjnego dziennikarza, Cezarego Gmyza oparty o  bzdurę, którą da się naświetlić jako zdarzenie niepodważalne, dowodzące popełnienia zbrodni i zrzucenia odpowiedzialności za tę zbrodnię na Tuska i jego rząd – przygotowywano całymi tygodniami. 
Krety pisowskie, co do których obecności w prokuraturze nie ma najmniejszych wątpliwości, wyszukały co może się nadać i dostarczały „przecieków” z prowadzonego śledztwa, tak by drobiazgowe informacje mogły z jednej strony dostatecznie zagmatwać temat a z drugiej stanowić zwarty materiał uderzeniowy, potwierdzający, ze doszło do zaplanowanego wybuchu – a więc zbrodni, morderstwa „całej elity kraju”, jak lubią nazywać śmierć 96 osób w większości bez związku z PiS, środowiska pisowskie.

Pikanterii całej sprawie dodaje osobiste zaangażowanie Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta i seria jego spotkań w tym spotkanie z naczelnym redaktorem „Rzeczpospolitej” Tomaszem Wróblewskim, poprzedzające druk artykułu Gmyza. Pytania, jakie się w związku z osobą Seremeta i jego spotkaniami nasuwają, przedstawiłam we wczorajszym moim tekście:

Jarosław Kaczyński natychmiast po publikacji w swoim wystąpieniu postawił wszystkie wcześniej przygotowane zarzuty o dokonanie zbrodni rządowi Tuska domagając się jego dymisji i zwołania natychmiastowego posiedzenia sejmu. 
Jego totumfaccy powtarzali je na konferencjach prasowych. Poziom buty, chamstwa, oszczerstwa, kłamstwa sięgnął zenitu. Doszło do wielokrotnego złamania prawa. PUBLICZNEGO złamania prawa. Łamiący je mieli pełną świadomość swoich czynów – ale mieli tez świadomość, ze uczestniczą w zorganizowanej akcji, której cel miał być niebawem osiągnięty - mieli odnieść zwycięstwo – a zwycięzców nikt z ich czynów nie rozlicza.

Przytłoczony naporem „niepodważalnych faktów o „trotylu” w atmosferze zmasowanej niechęci społecznej, a być może także i zdradzony przez koalicjanta, na tym zwołanym w trybie nadzwyczajnym posiedzeniu sejmu, rząd Donalda Tuska musiałby się podać do dymisji, lub zostałby odwołany. 
Zamiast zapowiadanego i pozbawionego szans glosowania na „zwyczajnym” wotum nieufności – byłoby swoiste „nadzwyczajne” wotum nieufności wprowadzające czekającego w przedpokoju sejmowym Andrzeja Glińskiego na urząd premiera RP. Albo... „głos ludu” zadecydowałby o tym, że Gliński zostałby odstawiony tam skąd przyszedł, a premierem zostałby Jarosław Chcę Mieć Władzę Kaczyński.
Okres świąt, długiego weekendu, uroczystej atmosfery Święta Zmarłych i oczekiwania na powagę Święta Niepodległości  – wydawał się idealny na przeprowadzenie takiej akcji.

Nie udało się.
Tomasz Wróblewski, szef „Rzeczpospolitej” po niewczasie, ale jednak zorientował się co jest grane. Seria dziwnych sprostowań, wycofywania się, częściowych wyjaśnień, podjętych na łamach „Rzeczpospolitej”. Znikniecie zwołującego wcześniej konferencję prasowa samego Gmyza (zapewne konferencja ta miała być „dobiciem” rządu), wreszcie oddanie się Wróblewskiego do dyspozycji swoich szefów – oraz kontrakcja ekspertów, ludzi fachowo i rzetelnie wyjaśniających absurd stawianych w tekście Gmyza „trotylowych” tez – wywołały otrzeźwienie mediów.
Zrozumiano, że to nie są , jak dotąd, „jaja” Kaczyńskiego – ale sprawa ma śmiertelnie poważny charakter.

Premier Donald Tusk i Prezydent Rzeczypospolitej Bronisław Komorowski, niekwestionowany autorytet, cieszący się najwyższym zaufaniem Polaków – jasno i dobitnie nazwali niedopuszczalnym to, co się stało.

Jedynie zachowanie Prokuratora Generalnego, już po tym kuriozalnym akcie złamania prawa przez Kaczyńskiego i jego ludzi, spotykającego się PRYWATNIE z Jarosławem Kaczyńskim jest dziwnym zgrzytem noszącym znamiona... złamania prawa przez Prokuratora Generalnego.

Co teraz?
Teraz WSZYSCY, powtarzam WSZYSCY uczestnicy tego ZAMACHU STANU powinni stanąć przed sądem.